Kim jest Pani Pepe?
Pani Pepe miała swoją historię, układaną podczas pewnego
chłodnego wieczora. Upośledzona matka, nie żyjący ojciec.
Kochający, nieco starszy mężczyzna. Postać jak z bajki Disney'a.
Kim naprawdę była? To nie jest do końca wytwór mojej wyobraźni.
Pepe to ja, Duśka. Z nieco inną historią życia. Ktoś kiedyś
zapytał: „Jesteś bardziej Pepe czy może Duśka?”. Pamiętam,
że siedząc wtedy przed kompem zaśmiałam się. Dla mnie nie było
rozróżnienia między Pepcią a Duś. To było to samo, tylko jako
Pepe mniej rozrabiałam. Mniej, bo przyznaję się, że niechęci do
niektórych ludzi nie umiałam się przez te prawie dwa lata pozbyć.
O tym, że PP = Duśka wiedzieli chyba wszyscy, włączając w to
Administrację. Raz czy dwa zastanawiałam się, kto mnie
podkablował, ale zbytnio nie zaprzątało mi to głowy. Teraz już
wiem, nie mam jednak za złe tej osobie.
Multikonto?
Niejedna
osoba pytała: „Po co Ci multikonto?”. Nic prostszego. Na moim
jedynym, ukochanym, prawdziwym koncie – Duśce, mam bana. Powód?
Poprosiłam. Do tej pory w czeluściach mojego komputera jest screen
z datą wystawienia i podpisem: „sama chciała”. Wiązało się
to z kłopotami na tle prywatnym. Próby odzyskania konta na nic się
nie zdawały, choć kilka osób próbowało. Stąd mniej lub bardziej
systematycznie pojawiały się multikonta, których nie było zbyt
wiele (są inni rekordziści w tej dziedzinie). Z tego, co wiem,
„DuśkaJunior” także uważane jest za moje konto. Nic bardziej
mylnego.
Różnica między "oficjalnie", "nieoficjalnie" a "tak naprawdę"
Za co
Pepcia ma bana. Trudno powiedzieć, za co. Oficjalne tłumaczenie
brzmi „multikonto”. Nieoficjalnie? Jeden z Adminów stwierdził,
że również „multikonto”. Nie zmienia to faktu, że na sb padły
słowa: „sprawa dotyczy delikatnej materii, osobistych spraw, które
dzieją się poza forum, ale w pełni go dotyczą i ponieważ dotyczą
innych użytkowników forum.”. Nie ja jedna potrafię wywnioskować,
że multikonto dotyczy forum, nie jego użytkowników i jest z forum
ściśle związane – nie dzieje się poza nim i nie dotyka
osobistych spraw. Tak też było. Jednym z powodów, które
przesądziły o moim banie jest „całokształt duśkowatości”,
co nie zostało mi wyjaśnione. Administracja nie odpisała mi na
maila, wysłanego już w piątek, od razu po banie. Chwilę później
ktoś zadał mi dziwne pytanie: „Groziłaś komuś?”. Myślałam,
że oczy mi wypadną ze zdumienia, bo nie potrafiłam sobie
przypomnieć choćby żartobliwej sytuacji, w której mogłam komuś
grozić. Piątek był naprawdę męczącym dniem, pełnym sms-ów,
telefonów, wiadomości. Wieczorem miałam rozmowę telefoniczną z
jednym z członków Zielonej Straży. Potwierdziła się wieść o
moim „grożeniu jednemu z użytkowników”. Zostałam nawet
poproszona o moją wersję wydarzeń, coś, co mogłoby mnie
uniewinnić. Byłam coraz bardziej roztrzęsiona. Jakby nie patrzeć,
groźby są przestępstem, jasno określonym przez Kodeks Karny (art.
190, dalej 191, oba, ponieważ do tej pory nie wiem, czego groźby
dotyczyły). Miałam się bronić – ale jak? Skoro nie podano mi
nawet przybliżonej daty, kiedy grożenie miałoby mieć miejsce, nie
wspominając o domniemanych dowodach „mojej zbrodni”, które
ponoć były, ale nie do mojego wglądu.
Teoria spiskowa, czyli fragment schizofrenicznych przemyśleń
Dlaczego
prawdziwy powód nie został podany użytkownikom? Sprawa prosta i
nie chodzi wcale o dobro osoby, której grożono. Nigdy nie uważałam
Administracji za ludzi głupich, mało inteligentnych czy niespełna
rozumu. Myślę więc, że dobrze wiedzą, iż podanie takiej
informacji mogłoby skutkować postępowaniem karnym o zniesławienie
(art. 212 Kodeksu Karnego) lub zniewagę (art. 216 KK). Dlaczego
zniesławienie? Od ponad dwóch lat jestem osobą publiczną, bardzo
widoczną na terenie Warszawy (prowadzenie warsztatów, zajęć,
wystawianie spektakli na konferencjach ogólnopolskich), a w powiecie
garwolińskim od lat dziesięciu. Jestem wychowawcą młodzieży,
praktykiem dramy, liderem programu „Profilaktyka a Ty”. Jak już
mówiłam, groźba to czyn karalny. Oskarżenie o popełnienie
przestępstwa mogłoby mi nalepić łatkę na wizerunku.
Podsumowując,
prawdopodobny powód bana to: „groźba pod adresem użytkownika
forum”. O takiej formie sprawy mnie nie powiadomiono, nie mówiąc
już o użytkownikach, którzy pytali. Czasami zastanawiam się czy
to nie był zwykły pretekst, żeby mnie „wywalić”. Jako Pepe
dopuściłam się tylko jednorazowego złamania regulaminu –
założyłam to konto. Zarzucono mi coś gorszego.
A może by tak gadu gadu?
Rozmowa,
która otworzyła mi oczy miała miejsce chyba jeszcze w piątek.
Jeden z użytkowników dał mi cynk, komu grożono dosłownie dzień
wcześniej. Potem ta osoba sama mi o tym powiedziała. Jako że
studiuję resocjalizację, gdzieś z tyłu głowy zawsze mam prawo.
„Ofiara” nie chciała powiedzieć, czego dotyczyły groźby. Z
jednej strony ktoś mówił, że to poważne, z drugiej ona mówiła,
że nie, ale i tak nie powie. Spoko, nie moja sprawa. Poprosiłam ją
o rozmowę na skype. Tam już tylko tłumaczyłam, że to
przestępstwo, że jeśli to coś poważnego, nie powinna tego tak
zostawić. Podsuwałam sposoby na rozwiązanie sprawy, na dowiedzenie
się, kim ów "groziciel" jest.
Jakoś
po weekendzie chyba powiadomiłam o powiązaniu sprawy zainteresowaną
osobę. Skończyło się na tym, że nie odpowiada ona za to, co
uważa Administracja. W głowie kłębiła mi się tylko jedna myśl
– musiała podsunąć pomysł, że to ja groziłam, chociaż nie
wiem, co miałabym przez to osiągnąć. Jest wiele innych osób,
którym zalazła za skórę (dla mnie „ofiara” jest neutralna.
Nie uważam jej za kogoś, dla kogo warto byłoby popełnić
przestępstwo), jednak oskarżona zostałam ja.
Długo
próbowałam prosić o to, aby udostępniła mi numer gg, z którego
jej grożono – na próżno. Na początku padały słowa takie jak:
„nie mam już tej rozmowy”, „nie mam czasu szukać”, „mam
milion wiadomości, trochę potrwa, zanim znajdę”. Nie docierało,
że archiwum jest chronologicznie ułożone, że jeżeli nikt go nie
kasował, to wiadomość musi się w nim znajdować. Byłam zbywana,
bo sprawa kompletnie mnie nie dotyczy.
Dowody, poproszę!
Podobno
są dowody na to, że to ja groziłam. Podobno są to screeny. Ze
względu na dobro „ofiary” i informacje zawarte w groźbach
(wiem, że dotyczyło to ujawnienia jakichś kompromitujących
informacji – tyle dowiedziałam się od „ofiary” i jednego z
Adminów), nie zostały mi udostępnione. Nie wiem, czy groziciel
jasno powiedział, że jest mną, czy może wywnioskowała to
„ofiara”. Można więc przyjąć, że popełniono kolejne
przestępstwo – podszywanie (art. 190a §2
KK). Przy takim obrocie sprawy, kwestia dotyczy nie jednego
przestępstwa (groźby), a trzech (groźba, zniesławienie/zniewaga
oraz podszywanie).
Czytelniku, pomyśl...
To
chyba tyle z mojej strony. Zanim przejdę do końca, poproszę Was o
poświęcenie chwili na zastanowienie się. Czy jako studentce
resocjalizacji, która wiąże swoją przyszłość z pracą w tym
zawodzie, opłacałoby mi się popełniać przestępstwo ze względu
na osobę, której istnienie jest dla mnie prawie że obojętne
(prawie, bo czasami irytacja jej postępowaniem skłania mnie do jej
negatywnego odbioru)? I czy ktoś z Was chciałby zostać
bezpodstawnie oskarżony o popełnienie przestępstwa? Co więcej,
czy czulibyście się dobrze, gdyby istniała możliwość, że ktoś
się pod Was podszywał, działając tym samym na Waszą szkodę?
Kilka słów podziękowań
Kończąc,
dziękuję wszystkim, którzy od początku przy mnie byli.
Szczególnie dziękuję za ten pierwszy, najtrudniejszy dzień. Ci
ludzie nie zwątpili. Wiem, że próbowali zrobić o wiele więcej i
dziękuję im za same chęci. Nie będę wymieniała osób, które
przez ten tydzień podnosiły mnie na duchu, rozśmieszały,
próbowały w jakikolwiek sposób pomóc. Boję się bowiem, że może
spotkać ich podobny mojemu los.